Od jakiegoś czasu mocno analizuję swoje emocje i zachowania.
Uczę się, choć póki co z mizernym skutkiem, brać odpowiedzialność za własne
samopoczucie. To trudne, szczególnie dla osób emocjonalnie rozchwianych, z
ponadprzeciętnie rozwiniętą tendencją do pisania scenariuszy i wyolbrzymiania.
Nie, że ja. Kolega tak ma. ;)
Zawsze przecież jest czyjaś wina. Wina tych, którzy się nie
domyślili albo nie odpowiedzieli z klucza. Dziś się na tym złapałam. Mówiąc
dosadnie, soczystą polszczyzną, bez przebierania w słowach- no wkurwiłam się.
Na kogoś. Łzy mi w oczach stanęły, gula w gardle urosła, poziom
adrenaliny rozwalił skalę. Co zrobiłaby Aga całkiem niedawno? Rzewnie bym się
zryczała i zaległabym w łóżku, samobiczując się w myślach, że on nigdy, a ja
zawsze, że bez łaski i w ogóle to w dupie. A na sam koniec, o zgrozo,
swoim szóstym zmysłem wyniuchałabym coś najbardziej kalorycznego do skonsumowania
i pochłonęłabym na pocieszenie.
A co się stało dzisiaj? Poszłam na spacer. To jest tak
banalne, prawie oczywiste, aż śmieszne. A jednak w zasadzie nigdy nie
zastosowałam tego jako swoistej terapii. Co mnie do tego skłoniło? Dostałam na
urodziny od mojej przyjaciółki książkę o… chodzeniu pieszo. Serio mówię, cała
książka jest o chodzeniu sobie powolutku i docierania wszędzie piechotą, nosi
tytuł „Idź krok po kroku”. Kiedy ją zaczynałam, miałam do niej ambiwalentny
stosunek. Wydawała mi się chwilami nudnawa, trochę dziwaczna, a sam autor
sprawiał wrażenie z lekka nawiedzonego. Ale im więcej stron chłonęłam, tym
więcej sensu dostrzegałam w jej treści. Książka ma na celu m.in. przekazanie
nam, że chodzenie wpływa korzystnie nie tylko na ciało, ale też na umysł,
potrafi zaprowadzić spokój ducha i przywrócić wewnętrzny balans. Tak w
ogromnym, ogólnikowym skrócie. Przestałam oceniać Erkinga Kagge (autora) jako
osobę dziwną, tylko dlatego, że postrzega świat w totalnie inny sposób.
Podjęłam próbę przejęcia jego punktu widzenia.
My- ludzie nauczyliśmy się spieszyć. Musimy robić to tak
często, że stało się to odruchem. W nawyk nam weszła potrzeba jak najszybszego
dostania się z punktu A do punktu B. Tracimy zdolność życia tu i teraz,
cieszenia się z tego co nas otacza, bo w głowie mamy plany- gonić, zarabiać,
kupować, mieć. Mieć co raz więcej przedmiotów, co raz fajniejszych, co raz
więcej wygody, komfortu, ułatwień. Nic dziwnego, że w tym wszystkim nie
usłyszysz szumu drzew, a nawet jeśli usłyszysz, co w tym radującego? Na ile
może cieszyć widok świata zza szyby jadącego samochodu? W pędzie, w którym
nauczyliśmy się żyć, nie znajdujemy czasu na przepracowanie wewnętrznych
problemów, działamy impulsywnie i wiele rzeczy nas drażni. Autor mówi ciekawą
rzecz, że tak naprawdę czas kurczy się proporcjonalnie do co raz szybszego
tempa, które sobie narzucamy. Kiedy zwalniamy, czas się rozciąga, otacza nas
zupełnie inna rzeczywistość. Pochyliłam się nad tym tematem i stwierdziłam, że
absolutnie nie ma w tym wszystkim krzty przesady. A więc dzisiaj zamiast
zakopać się pod kocem, wykorzystałam fakt, że Kuba udał się na popołudniową
drzemkę i poszłam przed siebie.
„Świat jest
zorganizowany tak, żebyśmy jak najwięcej siedzieli. W całym tym siedzeniu
chodzi o pragnienie władz, byśmy wytwarzali Produkt Krajowy Brutto i spełniali
potrzebę gospodarki, jaką jest to, byśmy konsumowali i mogli odpoczywać kiedy
nie konsumujemy. Ruch ma być krótki i efektywny.”*
W pierwszym momencie targały mną złe emocje, o których
pisałam wyżej. Gula w gardle zrobiła się wręcz bolesna, pozwoliłam sobie na
rozpłakanie się na głos. Pomogło. Ku mojemu wielkiemu zdumieniu, spokój
przyszedł niespodziewanie szybko. Mimo, że myśli biegały po mojej głowie jak
szalone, starałam się też słuchać swoich kroków na bujnej, dziko rosnącej
trawie, brałam głębokie oddechy, bacznie lustrowałam otoczenie- wysokie zboże,
samotnie rosnący klon, kolorowe, dzikie kwiaty, specyficzny zapach gęsto
rosnącego wrotyczu. Im dłużej szłam, tym myśli układały się co raz bardziej,
uspokoiły się i wróciła racjonalność. Nie przestawałam przyglądać się uważnie
światu, obierałam trasy, którymi nigdy wcześniej nie szłam. Kiedy wysokość i
gęstość chwastów mnie przerosły, postanowiłam dokończyć drogę idąc między
rzędami kukurydzy. Spacerowałam tak dobre dwie godziny, po drodze robiłam
przystanki i korzystając z posiadania przy sobie telefonu, robiłam zdjęcia.
Pierwotnie telefon zabrałam ze sobą tylko dlatego, by moja mama mogła się ze
mną skontaktować gdyby Kuba zakończył swoją drzemkę wcześniej niż zakładałam. I
tak też się zdarzyło, dlatego ostatnie kilkadziesiąt metrów przyspieszyłam
kroku.
„Myśli, które
przelatują mi przez głowę, albo niepokoje, które czuję w ciele, zmieniają się i
rozjaśniają, kiedy idę. Gdy rozpoczynam podróż, rządzi lekki chaos, a gdy
dochodzę do celu, przeważa porządek.” *
Spacer okazał się być lekarstwem na moją impulsywność i
podejmowanie niekoniecznie dobrych decyzji w złości. Naprawdę warto czasem
odejść od „źródła” problemu i dać sobie czas. Tym, którzy tak jak ja, do tej
pory próbowali oswajać swoje demony zwijając się w kłębek i gapiąc się w
ścianę, z całego serca polecam spróbować po prostu iść. Przed siebie, powoli i
do skutku- dopóki nie poczujecie spokoju. A poczujecie na pewno. I nie
jest istotne czy idziecie zapuszczoną, polną ścieżką, czy zatłoczonym
chodnikiem. Istotne jest, by żyć tu i teraz, analizować to co nas w danej
chwili otacza.
* cyt. Erlin Kagge "Idź krok po kroku"