listopada 04, 2019

Samoopalacz dla opornych



Czy też jesteś, jak ja, ofiarą losu? Sierotą, łomotą, niekwestionowaną chujową panią domu? Tak? W takim razie zostań ze mną, mam coś, czego nie uda Ci się spartolić choćbyś bardzo próbowała.

Czekaj, tylko kilka słów wstępu najpierw, a co, popaplam sobie zanim polecę coś za free. Ci którzy mnie już znają, wiedzą, że piękna jestem jak sobie przypomnę i jak akurat znajdę na to czas. Ostatnio, powiem Wam szczerze, podjęłam tragiczną w skutkach czasowych decyzję o powrocie do pracy, tym samym porzuceniu pięciu miesięcy macierzyńskiego. Żeby wątpliwości nie było, pracę swoją uwielbiam, ale okazało się, że z dzieckiem kończącym dziewiąty miesiąc życia, pod koniec dnia zwyczajnie padam na mordę. Odpisanie koleżankom jest wyczynem, nie wspomnę o umówieniu się na kawę, pójściu do kina albo chociaż do Rossmanna, który mam może z dwieście metrów od domu. Także tak. Łatwo można wydedukować w jakim stanie są moje włosy, paznokcie i skóra. Fryzjer będzie płakał. O ile kiedykolwiek do niego dotrę. Ale ja dziś nie o tym. 

Ja o opaleniźnie. Co zrobić jak po lecie nic na skórze nie zostało, blada jesteś jak dupa Eskimosa, względnie dbasz o zdrowie więc solarium odpada (zresztą i tak nie ma na to czasu, bo to trzeba się wybrać, dziecko z kimś zostawić, to jakoś ubrać się trzeba, bo do ludzi w końcu idziesz. Za dużo roboty zdecydowanie.)? Samoopalacz? Kiedy jesteś pierdołą na bank masz złe doświadczenia. Albo kiedyś kupiłaś jakiś szit i po aplikacji wyglądałaś jak dojrzała pomarańcz, albo dumna z siebie, że tak równomiernie udało Ci się pokryć skórę, poszłaś spać i w czasie snu przeszłaś reinkarnację. W łaciatą krowę. Doświadczyłam obu wersji. Dylemat dotyczący opalenizny pojawił się kiedy byłam w piątym miesiącu ciąży i szliśmy na wesele. Chciałam nadać skórze zdrowszego odcienia, żeby w granatowej kiecce nie wyglądać jak trupioblada topielica. Rozważałam samoopalacze, wygrzebałam informacje na temat tych najlepszych, przekopałam instagramy, przepytałam znajome, które polecały konkretne produkty na swoich profilach. Ale, cholera no, bałam się właśnie, że z moimi umiejętnościami pójdę na wesele łaciata, choćbym nie wiem jak zajebistego samoopalacza użyła. Zrezygnowałam z tego pomysłu by uniknąć kompromitacji. Choć nie ukrywajmy- tak naprawdę bym nie poszła. ;) 
W Rossmannie będąc przelotem natrafiłam na jakiś spray do opalania, który obiecywał zero smug, sto procent zadowolenia, innowacyjną formułę i cuda na kiju, do tego świecił po oczach odznaką luksusowego produktu roku. No nie wzięłabyś w mojej sytuacji? Jeśli mówisz, że nie, to nie wiesz co mówisz. Wzięłam, bo pomimo tego splendoru, tego ociekającego luksusu w butelce, która niczym się nie różniła od olejku do opalania, było to naprawdę tanie.
 I jak myślicie, co zrobiłam? Postawiłam na półce i powiedziałam „NO NI CHUJA, TO SIĘ NIE UDA”. Doszłam do wniosku, że powinnam oddać się w ręce profesjonalistów. Jak powiedziała, tak zrobiła. Przejrzałam oferty salonów SPA, które mają w ofercie opalanie natryskowe, korzystające z kosmetyków naturalnych, w stu procentach bezpiecznych dla kobiet w ciąży. Pojechałam, zadbali o mnie, i voila- opalenizna jakbym dopiero wróciła z Kostaryki. 

Przyszło wesele, minęło wesele, opalenizna odeszła, byłam sobie dalej w ciąży, urodziłam po terminie i pełnoprawnie zostałam mamą. I wracamy do punktu wyjścia. 
Do czego zmierzam? Pewnej soboty młode moje zasnęło, ja wtenczas szybciutko skoczyłam pod prysznic. Planowałam szybko się odświeżyć i kontynuować swoje domowe prace, ale cisza za ścianą mnie skusiła, by otworzyć szafę z zapomnianymi maseczkami, balsamami i innymi odżywkami. Czyżby to miał być ten dzień? Czy to dziś dane mi zaszaleć? Zrobię maskę z rokitnika? Wklepię sobie serum pod oczy? Oh wait... to ten super hiper spray do opalania, co to bez smug, co to sto procent zadowolenia? A raz kozie śmierć. Gdyby coś nie wypaliło, będzie jeszcze niedziela, żeby coś w tym zrobić, w ostateczności tapeta. I psiknęłam. Raz, drugi, trzeci. Rozsmarowałam najdokładniej jak mogłam, wchłonęło się błyskawicznie, wręcz miałam wrażenie, że szybciej niż zdążyłam porządnie to rozetrzeć. Będzie wesoło- pomyślałam. I jeszcze młody zaczął płakać. Niewiele myśląc włożyłam na siebie bluzę i poszłam położyć się obok niego. Oczami wyobraźni widziałam siebie jako Lwie Serce, pół twarzy bowiem wycierałam w poduszkę. No i tu się zaczynajo czary. Wiecie co się stało? Nic. Rozumiecie? Kompletnie nic się nie wydarzyło oprócz równomiernej, delikatnej opalenizny. Zero smug, brak efektu la morda solaré, nic! Tylko lekko brzoskwiniowa cera, zdrowszy wygląd skóry. Jak? JAK?! Serio nie wiem jak to zrobili, ale to działa i wygląda na to, że prawdą jest to, co napisane na opakowaniu. A takie obiecanki to ja już dawno przez grube sito przesiewam. Proszę Pań, mowa o sprayu firmy Eveline. Dokładniej nazwano to Luksusową mgiełką samoopalającą Summer Gold. Nie pójdziesz z torbami, bo to tanie jak barszcz i uwierz mi- nie spieprzysz tego. 
grafika z portalu ceneo.pl

Polecam, sierota, jedna z CHPD, Pseudolejdi.

4 komentarze:

  1. Kocham Cię za ten post Aguuu <3 Muszę to mieć! Leżę wykąpana, dzieci śpią...a tu taki post! Yeeees. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Najlepsza bratowa pod słońcem5 listopada 2019 05:31

    Rachunki, jedzenie, tak potrzebne do życia buty, wyjście do kina,chrupki dla bombla, nowa bluzka, 4 butelki wina.. Znowu jedzenie.. Stan konta hm.. -250? Po tej recenzji nawet przez chwilę nie będzie mi przeszkadzać debet - 270 :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to chyba największy komplement dla recenzenta :D <3

      Usuń

Copyright © 2016 Pseudolejdi. , Blogger