lipca 26, 2020

Jak Ci źle... to idź!


Od jakiegoś czasu mocno analizuję swoje emocje i zachowania. Uczę się, choć póki co z mizernym skutkiem, brać odpowiedzialność za własne samopoczucie. To trudne, szczególnie dla osób emocjonalnie rozchwianych, z ponadprzeciętnie rozwiniętą tendencją do pisania scenariuszy i wyolbrzymiania. Nie, że ja. Kolega tak ma. ;) 

Zawsze przecież jest czyjaś wina. Wina tych, którzy się nie domyślili albo nie odpowiedzieli z klucza. Dziś się na tym złapałam. Mówiąc dosadnie, soczystą polszczyzną, bez przebierania w słowach- no wkurwiłam się. Na kogoś. Łzy mi w oczach stanęły, gula w gardle urosła, poziom adrenaliny rozwalił skalę. Co zrobiłaby Aga całkiem niedawno? Rzewnie bym się zryczała i zaległabym w łóżku, samobiczując się w myślach, że on nigdy, a ja zawsze, że bez łaski i w ogóle to w dupie. A na sam koniec, o zgrozo, swoim szóstym zmysłem wyniuchałabym coś najbardziej kalorycznego do skonsumowania i pochłonęłabym na pocieszenie. 

A co się stało dzisiaj? Poszłam na spacer. To jest tak banalne, prawie oczywiste, aż śmieszne. A jednak w zasadzie nigdy nie zastosowałam tego jako swoistej terapii. Co mnie do tego skłoniło? Dostałam na urodziny od mojej przyjaciółki książkę o… chodzeniu pieszo. Serio mówię, cała książka jest o chodzeniu sobie powolutku i docierania wszędzie piechotą, nosi tytuł „Idź krok po kroku”. Kiedy ją zaczynałam, miałam do niej ambiwalentny stosunek. Wydawała mi się chwilami nudnawa, trochę dziwaczna, a sam autor sprawiał wrażenie z lekka nawiedzonego. Ale im więcej stron chłonęłam, tym więcej sensu dostrzegałam w jej treści. Książka ma na celu m.in. przekazanie nam, że chodzenie wpływa korzystnie nie tylko na ciało, ale też na umysł, potrafi zaprowadzić spokój ducha i przywrócić wewnętrzny balans. Tak w ogromnym, ogólnikowym skrócie. Przestałam oceniać Erkinga Kagge (autora) jako osobę dziwną, tylko dlatego, że postrzega świat w totalnie inny sposób. Podjęłam próbę przejęcia jego punktu widzenia. 

My- ludzie nauczyliśmy się spieszyć. Musimy robić to tak często, że stało się to odruchem. W nawyk nam weszła potrzeba jak najszybszego dostania się z punktu A do punktu B. Tracimy zdolność życia tu i teraz, cieszenia się z tego co nas otacza, bo w głowie mamy plany- gonić, zarabiać, kupować, mieć. Mieć co raz więcej przedmiotów, co raz fajniejszych, co raz więcej wygody, komfortu, ułatwień. Nic dziwnego, że w tym wszystkim nie usłyszysz szumu drzew, a nawet jeśli usłyszysz, co w tym radującego? Na ile może cieszyć widok świata zza szyby jadącego samochodu? W pędzie, w którym nauczyliśmy się żyć, nie znajdujemy czasu na przepracowanie wewnętrznych problemów, działamy impulsywnie i wiele rzeczy nas drażni. Autor mówi ciekawą rzecz, że tak naprawdę czas kurczy się proporcjonalnie do co raz szybszego tempa, które sobie narzucamy. Kiedy zwalniamy, czas się rozciąga, otacza nas zupełnie inna rzeczywistość. Pochyliłam się nad tym tematem i stwierdziłam, że absolutnie nie ma w tym wszystkim krzty przesady. A więc dzisiaj zamiast zakopać się pod kocem, wykorzystałam fakt, że Kuba udał się na popołudniową drzemkę i poszłam przed siebie.

„Świat jest zorganizowany tak, żebyśmy jak najwięcej siedzieli. W całym tym siedzeniu chodzi o pragnienie władz, byśmy wytwarzali Produkt Krajowy Brutto i spełniali potrzebę gospodarki, jaką jest to, byśmy konsumowali i mogli odpoczywać kiedy nie konsumujemy. Ruch ma być krótki i efektywny.”*

W pierwszym momencie targały mną złe emocje, o których pisałam wyżej. Gula w gardle zrobiła się wręcz bolesna, pozwoliłam sobie na rozpłakanie się na głos. Pomogło. Ku mojemu wielkiemu zdumieniu, spokój przyszedł niespodziewanie szybko. Mimo, że myśli biegały po mojej głowie jak szalone, starałam się też słuchać swoich kroków na bujnej, dziko rosnącej trawie, brałam głębokie oddechy, bacznie lustrowałam otoczenie- wysokie zboże, samotnie rosnący klon, kolorowe, dzikie kwiaty, specyficzny zapach gęsto rosnącego wrotyczu. Im dłużej szłam, tym myśli układały się co raz bardziej, uspokoiły się i wróciła racjonalność. Nie przestawałam przyglądać się uważnie światu, obierałam trasy, którymi nigdy wcześniej nie szłam. Kiedy wysokość i gęstość chwastów mnie przerosły, postanowiłam dokończyć drogę idąc między rzędami kukurydzy. Spacerowałam tak dobre dwie godziny, po drodze robiłam przystanki i korzystając z posiadania przy sobie telefonu, robiłam zdjęcia. Pierwotnie telefon zabrałam ze sobą tylko dlatego, by moja mama mogła się ze mną skontaktować gdyby Kuba zakończył swoją drzemkę wcześniej niż zakładałam. I tak też się zdarzyło, dlatego ostatnie kilkadziesiąt metrów przyspieszyłam kroku. 

„Myśli, które przelatują mi przez głowę, albo niepokoje, które czuję w ciele, zmieniają się i rozjaśniają, kiedy idę. Gdy rozpoczynam podróż, rządzi lekki chaos, a gdy dochodzę do celu, przeważa porządek.” *

Spacer okazał się być lekarstwem na moją impulsywność i podejmowanie niekoniecznie dobrych decyzji w złości. Naprawdę warto czasem odejść od „źródła” problemu i dać sobie czas. Tym, którzy tak jak ja, do tej pory próbowali oswajać swoje demony zwijając się w kłębek i gapiąc się w ścianę, z całego serca polecam spróbować po prostu iść. Przed siebie, powoli i do skutku- dopóki nie poczujecie spokoju. A poczujecie na pewno. I nie jest istotne czy idziecie zapuszczoną, polną ścieżką, czy zatłoczonym chodnikiem. Istotne jest, by żyć tu i teraz, analizować to co nas w danej chwili otacza. 

 * cyt. Erlin Kagge "Idź krok po kroku"














Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Pseudolejdi. , Blogger