listopada 15, 2018

Moja kreatywność a proza życia




Opowiem Wam historyjkę o tym jak moja romantyczna kreatywność dostała w mordę od codziennej przyziemności. A było to tak:

Miał urodziny… Zaznaczę, bo to ważne- jego praca polega na ciągłych wyjazdach. Wyjazdy te nie są regularne i nie rządzą się żadną systematycznością. Są plusy i minusy takiego życia, ale temu może poświęcę inny, trochę poważniejszy wpis. Dziś o zdecydowanym plusie jego częstych nieobecności. Nie ma najmniejszego problemu, żeby przygotować dla niego coś w tajemnicy, a niespodzianki to ja moim bliskim kocham robić. A więc (miałabym po łapach od mojej polonistki. Nie zaczyna się zdania od „a więc…”. Sama jestem nauczycielką z wykształcenia, ale who cares?) wracając do tematu- miał urodziny. Tak się w czasie złożyło, że ku mej wielkiej radości akurat w ten dzień miał wrócić do domu. Opowiem Wam jak to wyglądało w mojej wyobraźni. 

Wspólnymi siłami, troszkę nieudolnie, troszkę w ciemno stworzyliśmy swoją pierwszą sypialnię, wszystko było zrobione we własnym zakresie, nawet sufit szlifowałam osobiście tymi ręcyma. Ostatnim elementem, który miał ocieplić wnętrze i nadać mu charakteru był obraz. P. należy do mężczyzn, którzy lubią stylowe dekoracje i przykłada wielką wagę do tego, by w naszym gniazdku było przytulnie, więc prócz gier, ekstremalnych przeżyć i dobrej whisky, prezenty typowo wnętrzarskie również sprawiają mu wielką radość. Postanowiłam, że na urodziny otrzyma właśnie tę oto wisienkę na naszym sypialnianym torcie- obraz. Nie byłabym sobą, gdybym po prostu mu go podała. Lubię podchody, liściki i ogólnie lubię wysilić swoją kreatywność dla osób, które kocham. On w to wchodzi, twierdzi, że to lubi, a ja wierzę mu na słowo i działam. 

Plan był taki:
On wchodzi do mieszkania, naprzeciwko niego stoi zapakowany w papier duży obraz. Ale nie może go rozpakować, musi zagrać w grę. Widzi karteczkę ze znakiem zapytania. Odkleja ją, pod spodem jest kolejna karteczka z napisem „Let’s play game” i narysowaną słynną maską z filmu „Piła”. Na odwrocie jest zagadka. Prosta, chodzi o zabawę, nie o wytężanie umysłu, bo tego mu dostatek przez ostatni tydzień w pracy. Najpierw musi znaleźć zapalniczkę, później urodzinowe świeczki, z tym musi odszukać ukryte urodzinowe babeczki z owocami, wetknąć świeczki, zapalić je, pomyśleć życzenie, zdmuchnąć i na koniec dopiero może odpakować prezent. W tej chwili mogę wyjść już z łazienki po długiej kąpieli, pachnąca, w ładnym wdzianku i zaserwować mu kolację. Happy End. Nikt nie zwymiotował na tęczowo? Świetnie.

Jak było?
Kupiłam piękny, srebrny papier do pakowania prezentów. Kiedy go rozwinęłam, okazało się, że wcale nie. Kupiłam dużo transparentnego celofanu zawiniętego w rulon. Czasu na pakowanie miałam niewiele, bo przecież po co zabierać się za to wcześniej…? Co za tym idzie, czasu na pójście do sklepu po ozdobny papier nie było W OGÓLE. Co zrobiłam? Spanikowałam rzecz jasna, co innego mogłam zrobić? Ruszyłam w popłochu w stronę szaf, w których potencjalnie mogłoby znajdować się coś, czym można opakować metrowy obraz. Znalazłam starą, niebieską tapetę, która została jeszcze po świętej pamięci babci. Zły pomysł. Została mi przysłowiowa brzytwa, której mogłam się schwytać. Zapakowałam obraz w folię aluminiową. Wyglądał jak specjalne zamówienie na wynos z chińskiej knajpy. Przynajmniej na milion procent rzuci mu się w oczy. Przedpokój maleńki, a obraz stoi vis a vis drzwi. Karteczki przygotowałam, wszystko pochowałam gdzie się należy, zbliżała się godzina powrotu mego lubego, czyli już czas na zamknięcie się w łazience. Wlazłam do wanny i już się miałam oddać rozkosznej kąpieli, gdy rozległ się dźwięk domofonu. To pewnie on, zachichotałam złowieszczo w duszy. Domofon dzwoni drugi raz. No ni chuja, nie otworzę, bo wszystko zepsuję. W końcu wszedł do klatki, dotarł pod drzwi i… dzwoni. Ale dzwoni bardzo! Dzwoni, dzwoni, dobija się, a ja siedzę, „nie słyszę”, no cholera kąpię się, jestem naga, nie otworzę! W końcu słyszę, że zamek chrobocze, wreszcie sam sobie otwiera. Słyszałam jak P. wtaczał się do mieszkania z walizką i milionem innych tobołków, rozmawiając przy tym nerwowo przez telefon. Nie przerywając nawet na moment rozmowy, wściekły pokierował swe kroki od razu do naszej sypialni, która spełniała też funkcję jego biura. Zasiadł za biurkiem, włączył komputer i wysunął półkę z klawiaturą robiąc przy tym paskudnie dużo hałasu. Rozmowa dotyczyła typowo jego pracy, tyle zdołałam zrozumieć. Znieruchomiałam w tej wannie. P. skończył rozmowę i zaczął coś pisać w komputerze. Również BARDZO pisać, aż iskry szły. Poczekałam jeszcze chwilę. Może wylezie z tej sypialni i zauważy stojącą w przedpokoju, nowoczesną instalację „Olbrzymie sajgonki na wynos”? Nic z tych rzeczy, zapuścił korzenie na tym fotelu. Osuszyłam się i wyszłam z łazienki. Natychmiast po przekroczeniu progu sypialnio-biura rzucił mi złowrogie spojrzenie i zapytał dlaczego mu nie otworzyłam, kiedy on miał pełne ręce i wisiał na telefonie. Kiedy zapytałam czy naprawdę nie zauważył co stoi w przedpokoju, czoło mu się wyprostowało i brwi wróciły do swojej naturalnej pozycji. Wyszedł, zerknął na pakunek i przeczytał karteczkę. Nie powiem- miałam gule w gardle, a moja wrodzona ekspresyjność gorączkowo szukała ujścia, ale bez jaj- nie będę się na niego wściekać, że nie poszło po mojemu. Wycofałam się znowu do łazienki i dałam mu czas na zabawę. W zasadzie nie zdążyłam nic konkretnego zrobić, bo już po chwili wlazł cały zadowolony do łazienki z otwartą paczką pikantnych nachos. I stoi, chrupie i dumny prezentuje, że MA:
- Dziękuję! – rzekł entuzjastycznie.
Nie wiem jaką miałam minę, ale czułam się, delikatnie mówiąc, trochę zbita z tropu. Przyglądałam mu się krótszą chwilę i zdołałam tylko zadać krótkie pytanie:
- A co ty teraz robisz?
- No.. znalazłem!
W rzeczy samej miał znaleźć w kuchni coś, czego do tej pory tam nie było, ale była to gigantyczna zapalniczka, a nie paczka przekąsek, która z zabawą nie miała nic wspólnego. A jeśli nie znalazł zapalniczki, nie znalazł też kolejnej karteczki. A to znaczy, że świeczek i babeczek także nie znalazł. Kurtyna.

I w zasadzie cóż Wam po tej historii, która być może tylko mi wydaje się zabawna? Ano nasunęły mi się pewne wnioski. 

Każdy kiedyś miał dla kogoś taki obraz w aluminiowej folii. Tym obrazem mogła być zaplanowana kolacja, zaręczyny, test ciążowy, telefon z dobrą nowiną i tak dalej... Wszystko mieliście zaplanowane, miało wyjść idealnie, jednak po drodze coś poszło nie tak… Nie tak sobie wyobrażaliście ciąg dalszy. Ktoś nie odebrał, powiedział „nie teraz”, zamilkł, zachorował, został dłużej w pracy, zasnął, nie było go w domu. Ja na przykład prawie zepsułam własny baby shower. Tak wygląda życie. Cokolwiek zaplanujemy dla kogoś, nigdy nie możemy przewidzieć co się stanie. Po drugiej stronie jest osoba. Inna osoba niż Wy, która nie wiedziała o Waszych planach… Której dzień minął zupełnie inaczej. W czasie kiedy Wy byliście pochłonięci realizacją swojego planu, druga strona być może właśnie zmagała się z jakimś problemem, stała przed trudnym wyborem, żyła sobie w totalnej nieświadomości. Jakkolwiek Wasz plan nie wypali, to niczyja wina i nie macie prawa wściekać się na NIKOGO. To się zdarza, życie to nie film i nikomu nie wciska się gotowego scenariusza. Pamiętajcie, że jeśli robicie coś dla kogoś, nie obwiniajcie go, że Wam wszystko zepsuł. Ja wiem, że to szepczące, wredne ego daje o sobie znać. Bo jak to tak- JA się tak staram i wszystko na nic? JA miałam wypaść w jego oczach tak wspaniale, a on teraz to burzy! JA poświęciłam swój czas! Powiem krótko- niczego nie oczekuj i jeśli naprawdę robisz coś dla kogoś, to rób to dla kogoś do końca. Nie dla siebie i dla połechtania swojego ego. Niespodzianki są wspaniałe, a jeszcze wspanialszy jest nieprzewidziany ciąg dalszy. A ciąg dalszy zawsze jest i życie zawsze wykreuje plan B. 

I wiecie co? Jak wszedł z tymi chrupkami do łazienki, był przepełniony wdzięcznością. Serio. Jakkolwiek głupio by to nie brzmiało- naprawdę myślał, że paczka nachosów to było to wspaniałe COŚ, co dla niego przygotowałam. Że to był maks mojej kreatywności. I z całej siły chciał mi pokazać, że się z tego bardzo cieszy. Być może pomyślał, ze to dziwaczne, ale postanowił okazać mi wdzięczność, że przygotowałam coś specjalnie dla niego. Gdyby nie ta pomyłka, w życiu nie zapamiętałabym jego reakcji z taką dokładnością. Dał mi tym do zrozumienia, że na jakikolwiek pomysł bym nie wpadła, on go doceni, bo wie, że się starałam. Dla niego.

Wyłapujcie te drobiazgi z nieporozumień i niespodziewanych zwrotów akcji, bo one dużo Wam powiedzą o drugim człowieku. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Pseudolejdi. , Blogger