lutego 25, 2017

let me die

Trafiłam na poniższy tekst przeglądając wersje robocze. I śmiechłam. Sto lat temu, kiedy go pisałam wydawał  mi się paskudnie depresyjny i nie chciałam przynudzać. Ale chyba każdy czasem tak ma, że nic tylko umrzeć. Niezależnie od powodzenia w życiu, szczęścia w grach, pory roku, stanu na koncie. Czyli w sumie bez powodu. Zdecydowałam się go opublikować. Uwaga, trzy, dwa, jeden- robi się smuteczek:




Nie jest łatwo być szczątkiem... Odpadem, życiową mizerią, kupą... Nie mogę się zdecydować co wybrać.

W końcu wolny wieczór, już mnie nikt w pracy nie gnoi, nie okazuje się, że znowu się coś nie zgadza. Siedzę z laptopem na kolanach oparta o ścianę i jestem zwykłą kupą. 
Laptop nie mój, no bo jak.. Ja nie mam laptopa. Nie studiuję już, nie pracuję na komputerze. Po co mi laptop? Cały świat to krzyczy, kiedy wspominam, że może bym sobie kupiła... Brak laptopa powoduje jedynie umykanie twórczym przemyśleniom, które później na rozkaz powrotu idą w kosmicznej reorganizacji, gubią się po drodze i tworzą jakieś kubistyczne obrazy. A kubizmu nie rozumiem za bardzo, jakoś niespecjalnie to czuję...

Nieobecność klawiatury w odpowiednim momencie raz na zawsze pozbawia mnie bycia Cohello.

Szczypią mnie oczy, chociaż przed chwilą wstałam. Czuję jak moja tkanka tłuszczowa żyje własnym życiem. Czuję jej obecność pod podbródkiem, na brzuchu i do tego wszystkiego ją widzę. Rozmazany, potargany, tłusty zlepek potknięć i różnych dolegliwości.

Nie wiem- może w tych czasach lepiej bym się poczuła, gdybym zrobiła zdjęcie własnym nogom i leżącej na nich książce? Zdjęcie robione lewą ręką, bo w prawej kubek z sentencją, wypełniony gorącą kawą, delikatnie wdzierający się w kadr. Mogłoby być smoothie, ale nie pasuje do pogody i tła. I do moich nóg. W sumie jakby patrzeć na to co pasuje do moich nóg, w mój kadr powinna śmiało wdzierać się mortadela. I kawa. Do kawy ma prawo każdy. Ale w sumie na kawę za późno i i tak nie mam kubka z sentencją. Mortadeli też nie mam. Jak żyć?


Z potwornym rumieńcem wstydu przyznaję, że kiedy niepowodzenia na ścieżce zawodowej i zdrowotnej zaczynają organizować sobie zbiorowe maratony, czuję się jak skrzyżowanie porzuconego kotka na środku autostrady i kulki gówna pchanej przez żuka gnojarza.

Więcej nie napiszę. Przyszła moja siostra po swojego laptopa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Pseudolejdi. , Blogger