stycznia 23, 2017

PseudoWalentynki




Im bliżej Walentynek, tym robi się goręcej. Bynajmniej nie przez to, ze wszyscy pieją z zachwytu i niecierpliwości aż kupią wielkie pluszowe serce, wybiorą się na kolację do restauracji, gdzie goście będą poupychani jak szproty, przyklejeni policzkami do ścian i okien. Temat jest gorący, trwają zagorzałe dyskusje między zwolennikami i przeciwnikami tego... hmm... święta? Tradycji? 

Bo niby dlaczego mamy świętować miłość jednego dnia? Powinniśmy celebrować ją przez cały czas, a nie tylko od święta. To jedna wielka komercja, zdziera się z naiwnych, podbijając marże o trzysta procent na wszystko co czerwone. To są dwa najczęściej rzucane argumenty ''przeciw''. A gdyby tak poluzować trochę majty, nie spinać się ani w jedną ani w drugą stronę? 

Moi drodzy... urodziny mamy raz w roku, mamę przez całe jej życie, tatę, dziadka, babcie też... Jak już się urodziliśmy, to już żyjemy. Powinniśmy celebrować nasze istnienie codziennie, nie tylko w rocznice swoich narodzin. Mamę kochamy całe życie, po co Dzień Matki? Kwiaty możemy jej dawać w każdy dowolny dzień. Po co Dzień Dziecka, Dziej Ojca, Dni Babci i Dziadka...? I cała, caluteńka reszta świąt, zwyczajów, dni? Tylko jakoś nikt o tym nie krzyczy, nikomu to nie przeszkadza, że poświęca się jeden dzień w roku na szczególne uczczenie tego, co dla ludzi ważne. Skąd w takim razie tyle negatywnych emocji przy tych biednych Walentynkach?

Oczywiście, że jeśli kogoś kochamy, to powinniśmy okazywać to przez cały czas. To jest chyba logiczne i nie widzę potrzeby tłumaczenia tego komukolwiek. Ale komu przeszkadza to, że ten jeden dzień w roku można sobie zaplanować jakoś szczególnie? Uczcić te szczególną więź, która łączy nas z drugim człowiekiem? Miłość wiele wnosi do naszego życia, wiele w nim zmienia, jest fundamentem do udanego i długotrwałego związku. Serio macie coś przeciwko przyznaniu jej tego jednego dnia w roku? To już każdego indywidualna sprawa jak spędzi ten dzień, ale samo bycie na nie "bo nie" jest trochę niezrozumiałe. 

Komercja. Nie próbuję nawet zaprzeczać, że aż mdli od wszechobecnych różowych piórek, serduszek, czerwonych laurek, lizaków i reklam romantycznych filmów. Ale tego przecież się nie przeskoczy, niezależnie jakie to święto. W Dzień Babci mamy w marketach zatrzęsienie dedykowanych kubków i tulipanów, telewizor drży od reklam syropu Doppelherz, w Święta Bożego Narodzenia wmawiają nam, ze najlepszym pod słońcem prezentem jest X-Box, na pudłach drukują czerwone kokardy i renifery, w tym samym czasie rzuca Ci się w oczy olbrzymi bilbord z portalem gdzie weźmiesz pożyczkę od ręki na wymarzone podarunki (już oczami wyobraźni widzisz jak dziecko rzewnie płacze bo nie dostało oculusa, tak nie można! Przecież raty możesz zacząć spłacać dopiero po dwóch miesiącach!). Natomiast bez Coca-Coli dnia nie przeżyjesz (już teraz magiczna butelka z kokardą, wow!). A o co tu w sumie chodziło? Zaraz... Aha, Jezus się urodził! Marketingowcy wywęszyli w tym interes i proszę! Jest popyt, jest sprzedaż. A producenci sami sobie tego nie kupują, ktoś to napędza, więc czyja to wina? 

Nie widzę przeciwwskazań na bycie przeciw komercji. Warto stanąć pod prąd, przedrzeć się przez grające maskotki i samodzielnie ruszyć głową. Myślę, że najważniejsze w tym wszystkim jest to, aby ten dzień sobie zaplanować wspólnie. Nie usprawiedliwiać się pracą czy sprzątaniem mieszkania. Sprawić, że choć kilka godzin będzie należało tylko do nas. I wcale nie musimy sobie kupować poduszek z napisem 'I love You', rezerwować stolika w restauracji, która i tak będzie pękać w szwach albo iść do kina na Graya... Warto natomiast sprawić, że tego dnia nie będą istnieć rachunki do popłacenia, raty za samochód, cieknący kran czy Domestos do kupienia. Warto skupić się na sobie wzajemnie, zwolnić, przypatrzeć się sobie nieco dokładniej, powywlekać z pamięci te pierwsze wstydliwe momenty, wręczyć sobie coś, co ma dla nas sentymentalne lub symboliczne znaczenie, przygotować razem kolację, wyłączyć telefony i zagrać w Twistera. Walentynki mogą być fajne, nie trzeba od razu nadymać policzków ze złości albo wręcz odwrotnie- dawać się omamiać komercyjnym przerostem formy nad treścią. 

Kiedyś moja przyjaciółka powiedziała o swoim byłym partnerze: "Wiesz, co z tego, że on na środku rynku przy gapiach wręczył mi wielki bukiet róż, jeśli w domu zrobił mi jazdę bo spojrzałam na mojego kolegę". Walentynki nie są od zagłuszenia codziennych grzechów i na nic się zda jeden dzień, kiedy przez resztę życia nie umiemy okazać sobie szacunku. Wielkie romantyczne zrywy przy publiczności nie zatuszują zepsutego charakteru. Temu to i ja jestem przeciwna. 
Walentynki to kolejny pretekst, by uczynić dzień szczególnym. Zwłaszcza w tych czasach, kiedy jesteśmy tak zabiegani- ten jeden dzień w środku miesiąca to swego rodzaju przypominajka. Mały alert, aby na moment zwolnić, złożyć hołd uczuciu, które jakby nie patrzeć czyni nasze życie bogatszym.

2 komentarze:

  1. Całkowicie się z Tobą zgadzam i bardzo mnie to wkurza jak wszyscy mówią o obchodzeniu Walentynek dla mnie to tylko normalny dzień, przecież ludzie się kochają cały rok a nie tylko w Walentynki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale w zasadzie ja też zachęcam do obchodzenia Walentynek :D

      Usuń

Copyright © 2016 Pseudolejdi. , Blogger