Kwiecień, rok 1994.
Anna urodziła drugą córeczkę Basię. Iga ma już 3 latka, czeka aż tatuś przywiezie mamusię z dzidzią do domku, pilnuje jej przybrana babcia mieszkająca obok. Przyjechali. Mama weszła do domu z maleńkim zawiniątkiem. Nie ma taty. Iga nie wiedziała, co się stało. Mama powiedziała o tym dopiero gdy starsza córka skończyła 17 lat. A tata wtedy pojechał... Pić.
Anna urodziła drugą córeczkę Basię. Iga ma już 3 latka, czeka aż tatuś przywiezie mamusię z dzidzią do domku, pilnuje jej przybrana babcia mieszkająca obok. Przyjechali. Mama weszła do domu z maleńkim zawiniątkiem. Nie ma taty. Iga nie wiedziała, co się stało. Mama powiedziała o tym dopiero gdy starsza córka skończyła 17 lat. A tata wtedy pojechał... Pić.
Kiedy babcia już poszła do siebie, mama rozejrzała się
wokoło, usiadła i zaczęła płakać. Iga siedziała obok, Basia spała wtulona w
Anię. A Ania płakała. Wszystko ją bolało, była wykończona porodem i jakością "usług", jakie serwował szpital. Nie było gdzie położyć maleńkiej Basi.
Franciszek był w domu podczas pobytu Anny w szpitalu. Miał posprzątać, miał się
przygotować na nowego członka rodziny... Przygotował się. Mentalnie. Zaprawił
się, by nie polec podczas hucznego oblewania narodzin. A ramy łóżeczka stały
pod ścianą nie skręcone. Bałagan i rozrywający ból... i ten fizyczny i
psychiczny.
Wtedy pierwszy raz Anna pomyślała, żeby odejść. Że nie może
na nim jednak polegać. Najpierw tłumaczyła sobie częstą nieobecność
przyzwyczajeniem do kawalerskiego trybu życia. Że Franek się ogarnie. Że się
zmieni. Że gdy poczuje odpowiedzialność bycia ojcem, spoważnieje.
Potem pojawiła się myśl numer dwa... I trzy.. i każda
kolejna. "Sama tego chciałam, wybrałam go, muszę ponosić konsekwencje
swoich czynów, przysięgałam, co ludzie powiedzą...". Znamy to?
*
Rodzina powinna trzymać się razem! Ojciec powinien być
wzorem, przykładem, ostoją! Najważniejsze są żona i dzieci! Przepraszam, mam
ochotę to powiedzieć- PIERDOLENIE.
Słowa ważne, patetyczne, z wyraźnym przekazem. Wypowiadał je Franciszek. Rzucając przykładami wzorowego zachowania. I takie przysięgał. Czyli wiedział jak powinno być. Czyli wiedzę teoretyczną miał. Bardzo teoretyczną. Ale miał też talent- talent wybitnego mówcy, talent aktorski i przeolbrzymią charyzmę. Więc żona Anna, dała się nabrać. Dawała się nabierać długo.
Bo kiedy mówił "przyjadę", nie przyjeżdżał. Kończył pracę o 17, miał być o 18, na 19 do Kowalskich na rodzinne spotkanie. Taka umowa. Mijała 19, Franka nie było, Anna dzwoni do Kowalskich, że się spóźnią. Wymyśla, świeci oczami. Chroni go. A go nie ma. Nie wiadomo do kogo dzwonić. Telefonów komórkowych jeszcze brak. Serce w gardle, mija 20 a Franka nie ma, czy coś się stało..??? Zaraz.. u kogo on.. A właśnie, teraz pracuje z Władkiem. Anna dzwoni do domu Władka, odbiera jego żona- "Tak. Franek jest u nas.. Jasne, że można go poprosić". W słuchawce słychać rozkołysany głos, że oni jeszcze muszą u Władka tylko belki rozładować. Nooo, bo mają dodatkowe zlecenie, wpadło tak od razu. Czemu nie zadzwonił? No czasu nie było, no. Tak nagle to wpadło. Anna słyszy, że w międzyczasie wpadło jeszcze małe pół litra. No może litr... Nic nie mówi. "Kiedy będziesz?"- "Za godzinę". W porządku. Minęła godzina, minęły dwie. Czas odwołać spotkanie z Kowalskimi, bo... zaraz, bo co..? Aaa, dzieci się źle czują. Córki po wieczorynce poszły spać, Anna spać nie może, choćby chciała. Chciałaby zasnąć i obudzić się, kiedy Franek będzie tym Frankiem, którego świetnie udawał przed ślubem. Który wcieli w życie każdy wzruszający wykład o wymarzonym, wspólnym życiu.
Czarna noc, rozlega się hałas, ktoś wjeżdża na podwórko. Chwila ciszy, otwierają się drzwi, wychodzi kierowca, wypadają zwłoki. Zwłoki zapracowanego Franciszka. Władek z Tomkiem próbują wtargać Franka na schody, wybiega na podwórko Anna, bardzo im dziękuje. Ściska zęby, powstrzymuje łzy. Szarpie się i siłuje z bezwładnym mężem, żeby doprowadzić go do łóżka. Przynosi mu miskę, stawia przy łóżku. Płacze.
Słowa ważne, patetyczne, z wyraźnym przekazem. Wypowiadał je Franciszek. Rzucając przykładami wzorowego zachowania. I takie przysięgał. Czyli wiedział jak powinno być. Czyli wiedzę teoretyczną miał. Bardzo teoretyczną. Ale miał też talent- talent wybitnego mówcy, talent aktorski i przeolbrzymią charyzmę. Więc żona Anna, dała się nabrać. Dawała się nabierać długo.
Bo kiedy mówił "przyjadę", nie przyjeżdżał. Kończył pracę o 17, miał być o 18, na 19 do Kowalskich na rodzinne spotkanie. Taka umowa. Mijała 19, Franka nie było, Anna dzwoni do Kowalskich, że się spóźnią. Wymyśla, świeci oczami. Chroni go. A go nie ma. Nie wiadomo do kogo dzwonić. Telefonów komórkowych jeszcze brak. Serce w gardle, mija 20 a Franka nie ma, czy coś się stało..??? Zaraz.. u kogo on.. A właśnie, teraz pracuje z Władkiem. Anna dzwoni do domu Władka, odbiera jego żona- "Tak. Franek jest u nas.. Jasne, że można go poprosić". W słuchawce słychać rozkołysany głos, że oni jeszcze muszą u Władka tylko belki rozładować. Nooo, bo mają dodatkowe zlecenie, wpadło tak od razu. Czemu nie zadzwonił? No czasu nie było, no. Tak nagle to wpadło. Anna słyszy, że w międzyczasie wpadło jeszcze małe pół litra. No może litr... Nic nie mówi. "Kiedy będziesz?"- "Za godzinę". W porządku. Minęła godzina, minęły dwie. Czas odwołać spotkanie z Kowalskimi, bo... zaraz, bo co..? Aaa, dzieci się źle czują. Córki po wieczorynce poszły spać, Anna spać nie może, choćby chciała. Chciałaby zasnąć i obudzić się, kiedy Franek będzie tym Frankiem, którego świetnie udawał przed ślubem. Który wcieli w życie każdy wzruszający wykład o wymarzonym, wspólnym życiu.
Czarna noc, rozlega się hałas, ktoś wjeżdża na podwórko. Chwila ciszy, otwierają się drzwi, wychodzi kierowca, wypadają zwłoki. Zwłoki zapracowanego Franciszka. Władek z Tomkiem próbują wtargać Franka na schody, wybiega na podwórko Anna, bardzo im dziękuje. Ściska zęby, powstrzymuje łzy. Szarpie się i siłuje z bezwładnym mężem, żeby doprowadzić go do łóżka. Przynosi mu miskę, stawia przy łóżku. Płacze.
Na pytanie "co słychać?" Anna mogłaby odpowiadać
"aaa, dzień jak co dzień". Tylko czasem sprawa wymyka się spod
kontroli- Basia lub Iga czasem zaglądają przez uchylone drzwi, gdy tatę wnoszą
do pokoju. Ale dziecko bezgranicznie wierzy mamie- tatuś jest chory, boli go
brzuszek, źle się czuje. Nie chodźcie tu, nie przeszkadzajcie. Jakoś to
przechodziło.
Bywały dni, że Franciszek był z dziećmi. Iga pamięta do dziś jedną wizytę u lekarza z tatą i jedno odprowadzenie do przedszkola. Dla taty wystarczyło, by przy stole z biesiadnikami opowiadać, jak to chodzi po lekarzach, jak to odprowadza co rano do przedszkola. Każdy zachwycony wzorowym ojcem. Ania się uśmiechała. Nie mówiła nic. Myślała, że może to pierwszy krok do poprawy relacji z dziećmi.
Iga czasem słyszała przez ścianę jak tata się denerwuje. Jak krzyczy na mamę, że to co między nimi, to zostaje w domu. Że po to się ma dom, żeby prać w nim swoje brudy. Wiedział, że jego zachowanie nie jest w porządku. Że jest coś nie tak. Dlatego uprzedzał i prał mamie łeb, żeby czasem to nie wyszło poza ich cztery ściany. I nie wychodziło. Po co mają się niepotrzebnie kłócić.
Bywały dni, że Franciszek był z dziećmi. Iga pamięta do dziś jedną wizytę u lekarza z tatą i jedno odprowadzenie do przedszkola. Dla taty wystarczyło, by przy stole z biesiadnikami opowiadać, jak to chodzi po lekarzach, jak to odprowadza co rano do przedszkola. Każdy zachwycony wzorowym ojcem. Ania się uśmiechała. Nie mówiła nic. Myślała, że może to pierwszy krok do poprawy relacji z dziećmi.
Iga czasem słyszała przez ścianę jak tata się denerwuje. Jak krzyczy na mamę, że to co między nimi, to zostaje w domu. Że po to się ma dom, żeby prać w nim swoje brudy. Wiedział, że jego zachowanie nie jest w porządku. Że jest coś nie tak. Dlatego uprzedzał i prał mamie łeb, żeby czasem to nie wyszło poza ich cztery ściany. I nie wychodziło. Po co mają się niepotrzebnie kłócić.
Cała wiocha uwielbiała Franka. Cała wiocha polubiła Annę.
Franek świetny kompan na imprezę, śpiewał, tańczył, opowiadał wspaniałe, barwne
historie ze swojego życia... Im ludzie bardziej się śmiali, tym, bardziej
ubarwiał opowieści. A był przy tym taki przekonywujący, że nikomu nie wpadło do
głowy nie uwierzyć w choćby jedno słowo. Lubił, gdy mu klaskano.
Żonę miał wzorową, cierpliwą, sympatyczną...
Ciekawe, kiedy dały jej do myślenia słowa bliższej rodziny Franciszka. Jeden z wujków stwierdził, że Franek lepiej trafić nie mógł. Inni zakładali się między sobą, jak długo Anna z nim wytrzyma, śmiejąc się pod nosem z politowaniem. Kuzynka z góry nie lubiła Anny, zakładając, że człowiek pokroju Franka nie może znaleźć nikogo wartościowego. Jakie było jej ogromne zaskoczenie, gdy się poznały. I bardzo polubiły. Anna chyba wtedy nie rozumiała. Nie widziała powiązania. Lub po prostu nie chciała widzieć.
Wiecie co lubiła starsza córka Iga? Lubiła, kiedy tata wracał pijany. Bo wtedy przychodził rozmawiać. Wtedy mówił jej, że jest śliczna, że jest mądra, że jest wspaniała. I obiecywał jej cały świat. To, o co prosiła, miała "jak w banku". Anna się denerwowała, kiedy jej mąż nietrzeźwy przychodził wychowywać dzieci. Dzieci tego nie rozumiały. Gniewały się na mamę, że nie pozwala ojcu z nimi siedzieć, pieprzyć głupot o życiu, o tym jak ważne są i co niedługo od niego dostaną. Bo na trzeźwo ojciec był poważny. Nie żartował. Teraz 23-letnia Iga może nawet pokusić się o stwierdzenie, że wydawał się być zirytowany, że dziecko coś od niego chce. Mówi do niego, marudzi. A jak było niegrzeczne, trzeba było lać. Nie istniało coś takiego, jak "zrozumienie psychiki dziecka". Zrozumienie czym się dziecko kierowało, podejmując decyzję. Nie chciał słuchać, kiedy Iga próbowała wyjaśnić swoje zachowanie. Kiedy na przykład wszedł do łazienki, a ona myła zęby palcem. Nie zapytał dlaczego. Po prostu "przyłapał", złapał, zdzielił, dał karę. "Bo próbowała go oszukać". "Ale tatusiu, ja zauważyłam jak pani w przedszkolu wzięła pastę na palec i myła tak ząbki. Wcale nie chciałam cię oszukać, nie wiedziałam, że to źle. Chciałam umyć ząbki jak pani.". To chciała powiedzieć Iga. Ale nie powiedziała, bo nie miała jak. Franek miał manierę, że gdy lepiej wiedział, przekrzykiwał, niezbyt interesując się tym, co kto inny ma do powiedzenia. A dziecko na pewno z góry chce kłamać. Więc po co go słuchać.
Lata mijały, dzieci rosły, Annie co raz trudniej było
ukrywać przed nimi dziwne zachowania taty. Ona chciała dyskretnie żegnać
konflikty, on się rzucał i krzyczał. Znęcał się psychicznie, co raz częściej
obrażał Anię, potem już przy świadkach. Ale nikt nie widział nic złego. Majstry
tak przecież mają. Za dużo wypiją, popierdolą głupoty. Każde małżeństwo tu tak
wygląda, wielkie halo.
Zapominał odwozić dzieci, przepijał zaliczki i wypłaty argumentując, że inwestor znowu ich oszukał, nie zapłacił... Nie dawał znać, że się spóźni, nie mówił gdzie jest, zapominał o spotkaniach, świętach, obietnicach. I nie... to nie są wyznania Anny. To świat, w jakim żyła mała Iga. Człowiek dorosły często nie zdaje sobie sprawy ile rzeczy widzi i rozumie dziecko. A ludzie dalej widzieli w nich udane małżeństwo i szczęśliwą rodzinę. Brudy pierze się w czterech ścianach przecież, tak?
Anna poszła na wcześniejszą emeryturę. Pewnego dnia przyjechała w odwiedziny kuzynka Ani, przedstawiając jej ofertę wyjazdu do pracy za granicę. Dziewczynki miały po 16 i 13 lat. Po licznych rozmowach, padła zgoda na wyjazd Ani do pracy na 9 miesięcy.
Zapominał odwozić dzieci, przepijał zaliczki i wypłaty argumentując, że inwestor znowu ich oszukał, nie zapłacił... Nie dawał znać, że się spóźni, nie mówił gdzie jest, zapominał o spotkaniach, świętach, obietnicach. I nie... to nie są wyznania Anny. To świat, w jakim żyła mała Iga. Człowiek dorosły często nie zdaje sobie sprawy ile rzeczy widzi i rozumie dziecko. A ludzie dalej widzieli w nich udane małżeństwo i szczęśliwą rodzinę. Brudy pierze się w czterech ścianach przecież, tak?
Anna poszła na wcześniejszą emeryturę. Pewnego dnia przyjechała w odwiedziny kuzynka Ani, przedstawiając jej ofertę wyjazdu do pracy za granicę. Dziewczynki miały po 16 i 13 lat. Po licznych rozmowach, padła zgoda na wyjazd Ani do pracy na 9 miesięcy.
Z perspektywy czasu wygląda to dość naciąganie i nierealnie,
ale wtedy Anna na prawdę wierzyła, że to jest moment, kiedy Franek będzie
zmuszony zacisnąć więzy z córkami. Są już samodzielne, nie wołają pić i nie
trzeba ich przewijać. Ale jednak trzeba sprawować nad nimi opiekę, a tu już
wchodzi w grę współdziałanie drużynowe. Nawet dziewczyny uwierzyły, że to się
uda. Franek miał ściśle określony plan. Wykrzykiwał hasła na pożegnalnej
imprezie "koniec z nienormowanym czasem pracy, pełen etat, osiem godzin i
do dzieci!", "co niedzielę na obiady poza domem!", "wspólne
zakupy!". Dziewczyny oczywiście również miały coś do powiedzenia. Gdyby
powiedziały "mamo, nie jedź", Anna by została. Ale powiedziały
"jesteśmy już duże, poradzimy sobie z tatą, zawsze chciałaś tam pojechać,
spełnij marzenie". Więc klamka zapadła, Anna wylatuje. To miał być sposób
na poprawienie sytuacji majątkowej. Wspólne ustalenie "Anna będzie tam
zarabiać i za to żyć, resztę odłoży na czas, kiedy tata z dziećmi przyjedzie na
wakacje. Emerytura będzie wpływała na konto, to będą ich oszczędności, których
nie będą ruszać, a za Franka wypłatę spokojnie tu wyżyją". Franek
dokładnie przekalkulował zlecenia, jakie dostanie i wyliczył, że zarobi bardzo
dużo. Więc wszystko było ustalone. Jak zwykle wszystko brzmiało pięknie i
cudownie... w teorii.
Franek szybko wyczuł czym najlepiej uraczyć swoich wiernych kompanów od kielicha, żeby mu klaskali i głaskali go ze współczuciem. Wyjechała, zostawiła. Czy coś się nie zgadza? Wszystko się zgadza. Dzieci są, on jest, jej nie ma. Wieś lubi takie plotki. A Franciszek nawet rozpłakać się potrafił. Jakby święcie wierzył w to wszystko.
Minęła chwila, kiedy zaszumiało. W międzyczasie wpadła przypowieść o kochanku, o samotnym ojcu wychowującym biedne dzieci, które opuściła matka. O braku kontaktu z nią, o braku środków do życia... A dziewczyny nie miały pojęcia, wszyscy huczeli, nikt im nie powtarzał... Dziewczyny też dawały się nabierać na jego mądre słowa i błaganie. Co raz częściej przychodził do domu w środku nocy, ledwo stojąc na nogach, wykrzesując z siebie "nie mówcie mamusi. Tak się zdarzyło, jestem głupi i nieodpowiedzialny (tu płacz). Po co jej nawarstwiać problemów już i tak ma ich dużo tam". Miała tam dużo problemów. Rozmawiali z nią przecież codziennie. A dziewczyny, z uwagi na dobro matki, milczały. - Co słychać? - Wszystko dobrze. Franek zapewniał o popłaconych rachunkach, wspólnych zakupach. Tu się powtarza historia z dzieciństwa. W ciągu roku, byli na zakupach dosłownie kilka razy. Rzadko się widywali, on był "zapracowany", więc one nie miały pieniędzy. A Anna o tym nie wiedziała. W końcu Franek ustalił z ekspedientką miejscowego sklepu, że dziewczynki będą przychodzić i brać jedzenie na zeszyt, a on będzie przychodził regulować rachunki... Na początku to działało. Potem przepijał zbyt dużo, zapominał zapłacić... sypało się z każdej strony. Dziewczyny milczały, nikt nic nie mówił. Tylko on. Karmił ludzi niewdzięczną, puszczalską żoną, córkami na skraju wyrzucenia ze szkoły... Był tak zajęty płakaniem do kieliszka, że nie było czasu na napalenie w piecu, kupieniem produktów na obiad. Iga często robiła speghetti. Basia wpadła w anemię.
Czasem, w szampańskim nastroju wpadał do domu i rozdawał pieniądze. Na przykład na święta. Iga i Baśka dostały wreszcie na kurtki i nowe buty. Kiedy była okazja, przychodziły do niego prosić o pieniądze, a on wtedy dawał. Pijany z ochotą, trzeźwy z łaską. Wtedy robiły na przykład kotleta z surówką. Czasem nawet pieczone ziemniaki w aromatycznych przyprawach, czy pizzę.. A on miał znowu okazję do żalu, że jego córki, dla których on wszystko, chcą tylko pieniądze... Odcinano nie jeden raz prąd... Internet... Ania była niespokojna, ale dlaczego dzieci miałyby jej kłamać... Przecież skoro mówią, że wszystko ok, to wszystko ok. Basia będzie miała prawdopodobnie świadectwo z paskiem. Więc na pewno idzie dobrze. Obie musiały dorosnąć. Prać, gotować, sprzątać. Nie udawało im się to. W domu był ogromny bałagan. Albo Iga nauczy się na historię, albo posprząta... I tak to wyglądało. Pranie w przerwach na naukę. Chociaż nic się nie chciało, bo w domu było zimno. A Franek zapomniał, że dzieci są duże. Myślał, że jak im się coś powie, to one to powtórzą, przyjmując za pewnik. A siostry widziały, analizowały... I kiedy mówiły "zimno w domu" lub "często pijesz", on był obrażony. Ale mamie nic nie mówiły. Bo ich ojciec błagał.
Ciąg dalszy będzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz